wtorek, 1 października 2013

Rozdział II - Gdy sprawy się komplikują...


Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Jak można zauważyć, usunęłam zakładkę o bohaterach, ponieważ uznałam, że jest niepotrzebna, ba, nawet przeszkadza. Kto przeczytał, to trudno, kto nie - mam nadzieję, że odpowiednio przedstawię moje postacie ;)
 ---------------------------------


Nie wiem jak zacząć. Nigdy nie byłam dobra w takich rzeczach. Może powiem po prostu, że... zostałam porwana? Tak, chyba tak. I zamknięta w czyimś domu... No i mogę umrzeć. Paranoja. Może jeśli umrę, to ten pamiętnik stanie się dowodem? Tak, w takim razie warto pisać. Ale nieważne. Zacznę od początku.

Obudziłam się w cudzym pokoju, odsłuchałam kasetę, w której Lalkarz (chyba wypada pisać o nim wielką literą) wyjaśnił mi, że mnie zamknął, bla, bla, bla. Będę musiała narażać życie, et cetera, et cetera. I tak niedługo stąd ucieknę, albo zadzwonię po pomoc. Widziałam w holu telefon. Zabiorę ze sobą Jenny, tak, jej mi bardzo szkoda. Taka młoda, ładna. Mogłaby wieść całkiem spokojne życie, ale jest stracone już na starcie. Ona nawet nie pamięta swojego dzieciństwa. A Jim? Ten to pewnie chciałby tu zostać. Wygląda mi na jakiegoś fanatykaw każdym razie nie polubiłam go. Poza tym, rozwalił mi nos. Co z tego, że potem naprawił? Ech, nie będę się nad nim rozpisywać, bo tylko się niepotrzebnie zdenerwuję. A Gerald? Słyszałam jak gra na fortepianie w salonie i, muszę przyznać, bardzo dobrze mu to wychodziło, skubany. Potem, hm, odwiedziłam go w jego pokoju i zachowywał się całkiem przyjaźnie, ale w nim coś też mi nie pasuję. Nie rozumiem tego domu.


Anabeth skończyła pisać i przez chwilę wpatrywała się w swoje słowa w milczeniu. Dopiero opisanie swoich wrażeń pozwoliło jej poukładać sobie co nieco w głowie. Coraz bardziej uświadamiało sobie, że zagrożenie jest realne, że została zamknięta, że nie może sobie stąd wyjść. Złapała się za głowę i opadła na poduszkę. Wtuliła twarz w ciepły puch. Chciała znów zobaczyć mamę, a nawet ojca. Przypomniało jej się, że zanim jeszcze trafił do więzienia był bardzo miły i uwielbiała spędzać z nim czas. Czuła, że poduszka powoli robi się wilgotna od jej łez. Cały żal i smutek, który powinien pojawić się rano, dopiero teraz szukał ujścia we łzach. Podniosła się powoli i otarła policzki. Pociągnęła nosem, każąc sobie się uspokoić. Podeszła do biurka i wzięła w dłonie baletnicę. Obejrzała ją dokładnie. Wciąż była równie piękna jak przedtem. Wyszła z pokoju, aby pokazać ją Jenny. Poczuła, że znów zaczyna zbierać się jej na płacz. Stanęła jej przed oczami twarz Elizabeth, jej przyjaciółki z przedszkola. Były nierozłączne przez całe dzieciństwo, ale potem poszły do innych podstawówek i tak zakończyła się ta przyjaźń. Pamiętała jak kiedyś poszły razem na jej działkę, na truskawki, ale nikomu o tym nie mówiły i wtedy prawie cała ulica ich szukała. Rodzice Bethy już chcieli dzwonić po policję, kiedy się pojawiły, całe umazane owocami. To był jeden z niewielu razy kiedy dostała lanie od rodziców, ale i tak wspominała to wydarzenie z rozczuleniem. Potarła ramiona, ponieważ nagle zrobiło się jakby chłodniej. Nawet nie zauważyła kiedy znalazła się przed kuchnią. Weszła do środka, cicho zamykając drzwi.


– Płakałaś? – zapytała Jenny. – Masz zaczerwienione oczy – zauważyła, marszcząc brwi.


Anabeth odwróciła się, aby uniknąć jej wzroku. Po chwili poczuła, że ją obejmuje.


– Wszystko będzie dobrze. No już, nie płacz – pocieszała Jenny. Dziewczyna przytuliła się do niej i pociągnęła nosem.


– Pomóż mi się zabić – wyszeptała desperacko. – Pomóż mi, Jenny. Błagam.


– Nie mów tak – odpowiedziała łagodnie. – Poradzimy sobie. Ja tu jestem od... bardzo dawna.


Brunetka otwarła oczy, unosząc wzrok. Chciała powiedzieć swojej, być może, przyjaciółce, że nie jest nią i nie wytrzyma tutaj ani chwili dłużej. Nie chciała jednak ciągnąć tematu. Pokazała Jenny baletnicę z brązu. Dziewczyna wzięła ją w ręce i obejrzała z każdej strony.

– Chyba miałam kiedyś podobną – Zamyśliła się. – Ładna, nie?


– Przepiękna – potwierdziła Anabeth.


Opadła na krzesło i podparła głowę dłońmi. Obserwowała Jenny, oglądającą figurkę. Ogarnęła ją nieopisana senność i po chwili zanurzyła się w ramionach Morfeusza, co przyjęła bardzo radośnie, ponieważ mogła chociaż na moment oderwać się od rzeczywistości. Stała w swoim pokoju i wyglądała przez okno. W pewnym momencie ktoś zasłonił jej oczy od tyłu. Zaśmiała się i odwróciła – zawsze lubiła takie zgadywanie, kto za nią stoi. Ujrzała jakiegoś postawnego mężczyznę, którego nie rozpoznawała Nie zobaczyła jego twarzy, ponieważ zasłaniał ją kaptur. Natychmiast przestała się uśmiechać. Przełknęła ślinę i chciała krzyknąć, aby ją zostawił. Próbowała się wyswobodzić z jego uścisku. Mężczyzna zbliżył dłonie do jej szyi, po czym palce zacisnęły się na jej krtani. Krzyk uwiązł jej w gardle i zaczęła się dusić. Obudziła się, oddychając szybko.


– Wszystko w porządku? – usłyszała głos Jenny. Anabeth przetarła twarz i niepewnie pokiwała głową. Dziewczyna przyjrzała się jej uważnie i powiedziała: – Dusiłaś się. Wyglądałaś na śmiertelnie przerażoną.


– N... nic się nie stało – wydukała. – Naprawdę – dodała, napotykając zmartwiony wzrok. Szatynka westchnęła i usiadła obok niej.


Kto ci się śnił?


– Nie wiem – wyszeptała, usiłując uspokoić oddech. – Chcę o tym zapomnieć.

– Dobrze, rozumiem... Ale wiesz, że jeżeli chcesz... porozmawiać, to ja jestem do dyspozycji.


– Wiem, dziękuję.Przypomniała sobie o jednej rzeczy, o którą chciała zapytać Jenny. Kto mieszka w pokoju naprzeciwko mnie?


– Ja – uśmiechnęła się. Anabeth zrobiło się głupio, że tam wchodziła. – A naprzeciwko Geralda jest pusty pokój – Jenny uprzedziła pytanie, które miało zaraz paść.


A Jim i Jack? Gdzie oni śpią?


– Jim od dawna sypia na kanapie w salonie, a Jack w piwnicy z... – nie dokończyła, najwyraźniej gryząc się w język.


Z kim? – dociekała Anabeth.


Z Sonią... dodała, krzywiąc się lekko. Widać było, że za nią nie przepada. Ale nieważne – ucięła. – Mogę cię o coś prosić? W salonie powinna być następna figurka z kolekcji. Poeta, o ile się nie mylę. Tylko jest jeden problem, ponieważ raczej nie będziesz mogła po nią wejść ot, tak, tylko trzeba będzie przejść próbę powiedziała cicho. Jest mi trochę głupio cię o to prosić, ale zależy mi na tych figurkach, a nie mam kogo innego prosić.


Dlaczego nie pójdziesz sama? – zapytała zaskoczona brunetka. Nie bardzo jej się uśmiechało ponowne pójście do salonu, w dodatku okaleczając się.


– Ja nie mogę przechodzić prób... – odpowiedziała Jenny po krótkim wahaniu.


– Dlaczego? - zdziwiła się Anabeth.


Nie wiem. Moje dłonie nigdy się nie kaleczą gdy dotykam klamek, nigdy nie dostałam listy rzeczy do znalezienia, nigdy nie miałam limitu czasu na przebywanie w pomieszczeniach. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Przez to nie mogę też się stąd wydostać, ponieważ nie dostaję puzzli, a tym samym nie mogę zbierać kluczy. Jestem tutaj cały czas i pomagam innym w dążeniu do wolności, sama się do niej nie przybliżając.


Anabeth słuchała z otwartymi ustami. Zupełnie tego nie rozumiała, ale uwierzyła Jenny.


– Pójdę po tego poetę – oświadczyła stanowczo, aż sama się sobie dziwiła. Mimowolnie dotknęła opatrzonej dłoni, wyobrażając sobie ponowną ranę. – Poczekaj chwilę.

~*~


Ścisnęła w obandażowanej ręce listę z rzeczami do znalezienia i zamknęła oczy, obawiając się bólu. Dotknęła delikatnie klamkę, ale nic się nie stało, więc złapała ją całą dłonią. Cicho jęknęła, ponieważ poczuła, że jej skóra została rozcięta, a z rany zaczyna sączyć się krew. Zacisnęła rękę w pięść. Wzięła haust powietrza, jakby zamierzała nurkować i popchnęła drzwi. Nikogo nie było w pomieszczeniu. Zerknęła na kartkę i rozejrzała się szybko, szukając wzrokiem rękawiczek. Leżały niepozornie na fortepianie. Natychmiast do niego podbiegła i ich dotknęła, sprawiając, że wyparowały. Upewniła się, że na liście też zniknęły i zabrała się do szukania wazy, która, jak się okazało, stała oparta o kanapę. Reszta rzeczy nie sprawiła jej większych problemów, więc uporała się ze znalezieniem wszystkiego w przyzwoitym czasie. Nawet przez chwilę zapomniała o ranie. Szybko wyszła z pokoju, aby odebrać nagrodę. Ze skrzynki na drzwiach wyleciało kilka ciastek i strzykawek oraz puzzel, a na końcu pojawiła się figurka poety z brązu. Zjadła jedno ciastko, które podziałało na nią dziwnie rozgrzewająco. Czyżby były z alkoholem?, wnioskowała. Zaniosła wszystko do swojego pokoju na górze, a potem wróciła do kuchni, stawiając na stole figurkę.


– Znalazłaś! – ucieszyła się Jenny. – Wiesz co? Chyba naprawdę gdzieś je już widziałam...


Anabeth nie chciała zastanawiać się nad jej słowami. Bez słowa pokazała swoją dłoń.


– Ach, tak! – przypomniała sobie dziewczyna. – Twoja ręka. Już się nią zajmuję.


Dziękuję – odpowiedziała cicho. Patrzyła jak Jenny bandażuje jej dłoń i odezwała się. – Gdzie się nauczyłaś opatrywać ludzi?


Życie mnie tego nauczyło – odpowiedziała bez zastanowienia i uniosła wzrok. – Boli? – zapytała, wiążąc supełek.


Co? – speszyła się brunetka, wyrwana z zamyślenia. – Nie, nie boli. – Zamilkła na chwilę, aby znów się odezwać, zmieniając temat. – Co ty tutaj robisz całymi dniami? Nie nudzi ci się?


Czasami tak. Wtedy idę do Jima, albo Geralda, no, ewentualnie Jack'a i Sonii. Rozmawiamy. Można tu jeszcze czytać książki, to bardzo kształcące zajęcie, a biorąc pod uwagę rozmiary tutejszej biblioteki – zajmujące. – Posłała Anabeth pokrzepiający uśmiech. – A co? Nudno ci?


Anabeth przeanalizowała jej słowa. Czytanie niegdyś było jej hobby. Potrafiła całe dnie przesiedzieć na fotelu, bądź na łóżku, z nosem w książce, nie schodząc nawet na posiłki. Mimowolnie uśmiechnęła się na te wspomnienia. Ostatnio miała ogromne zaległości w czytaniu i wypadałoby je nadrobić, a teraz jest ku temu sposobność.


Gdzie jest biblioteka? – zapytała, wstając.


Jenny unikała jej wzroku.


Biblioteka... Nie mogę ci powiedzieć... – wydukała.


Dlaczego? – zdziwiła się nowa lokatorka. Szybko przypomniała sobie układ korytarza na parterze i dodała: – Biblioteka jest na górze, prawda?


Właśnie. Nie możesz tam iść – wyjaśniła Jenny przepraszająco. – Możesz za to poprosić kogoś żeby ci przyniósł książki, albo skorzystać z biblioteczki w salonie – zaproponowała.


Anabeth uśmiechnęła się smutno. Jenny była taka miła, szkoda dziewczyny. Należało jej się jakieś normalne życie, na wolności, a nie zamknięta w domu jakiegoś stukniętego gościa, który każe nazywać się Lalkarzem. Paranoja, stwierdziła i pokręciła głową. Czy ona w ogóle kiedyś była na zewnątrz? Pewnie tak, tylko tego nie pamięta... To nawet gorsze, niż gdyby pamiętała jak tam jest. Wtedy miałaby do czego tęsknić, a tak? Podobnie jest ze zwierzętami w zoo. Te, które się tam rodzą, nie zastanawiają się jakie było by ich życie, gdyby nie zostały schwytane. Natomiast te, które spędziły jakiś czas w naturalnym środowisku są strasznie pokrzywdzone. Zmarszczyła brwi. Czyżby i ją czekał taki los? Nie chciała o tym myśleć. Wyobraziła sobie małego lwa, ledwie narodzonego, który hasa sobie wesoło po łące, a potem przyjeżdża duży samochód, łapią go w siatkę, pakują do auta i wywożą. Małe lwiątko przytula pyszczek do krat i patrzy błagalnie na swych oprawców, ale oni nie zwracają na to uwagi. Czymże jest takie małe, bezbronne zwierzę w obliczu bezwzględnego człowieka? Przełknęła ślinę.


– To może ja pójdę do salonu – powiedziała cicho, przerażona swoimi myślami. – Rozejrzę się i wezmę jakąś książkę, a potem pójdę czytać do swojego pokoju, dobrze?


– Idź, poradzę sobie – zapewniła ją Jenny i odwróciła się do okna, opierając łokcie na parapecie. – Zazwyczaj jestem sama, bo niewiele osób tutaj zagląda, aby pogadać. Przyzwyczaiłam się.

~*~


Na regale nie było wiele książek. Większość z nich miała tytuły raczej naukowe, a takie pozycje jej nie interesowały. Sekrety udanego życia – poradnik jak być szczęśliwym, widniało na jednym woluminie. Ciekawe, pomyślała Anabeth, ale trochę śmieszne, przyznała. Nie ma przecież jednego przepisu na szczęście. Książka miała niecałe dwieście stron, w sam raz na jedno popołudnie. A nuż ją zaciekawi? Może znajdzie w niej jakiś patent na dobre samopoczucie? Po namyśle jednak ją odłożyła – na czarną godzinę, wytłumaczyła sobie w duchu. Jeden tytuł przykuł jej szczególną uwagę: Tajemniczy ogród. Znała tą powieść i nawet próbowała kiedyś przez nią przebrnąć, ale miała wtedy osiem czy dziewięć lat i nie spodobała jej się zbytnio. Teraz postanowiła ją przeczytać; będzie miała zapewne dużo czasu. O ile stąd wcześniej nie ucieknie, co, trzeba przyznać miała w planach. Zdjęła książkę z półki i obejrzała okładkę. Na środku widniała twarz młodej blondynki o śniadej cerze i jasnych oczach o hipnotyzującym spojrzeniu. Przedzierała się przez chaszcze, rozgarniając krzaki dłońmi. Wzrok miała jednak utkwiony w czytelniku. Z boku, na gałęzi siedział drozd i przyglądał się dziewczynie.


– Nie jest to czasem książka dla dzieci?


Anabeth aż podskoczyła ze strachu i gwałtownie się odwróciła, złapawszy się za serce.


– Ładnie to tak podchodzić ludzi z zaskoczenia? – spytała z wyrzutem stojącego za nią Geralda.


– Nie wiedziałem, że się przestraszysz – odpowiedział, uśmiechając się nonszalancko. Oparł się biodrem o jeden z foteli. – Czytasz bajki dla dzieci? – powtórzył pytanie, wskazując brodą na powieść w jej rękach.


– Nawet jeśli, to nic ci do tego – odparła gniewnie. Ruszyła w kierunku drzwi, mijając go.


– Poczekaj – rzucił.


Anabeth się zatrzymała, ale nie odwróciła.


– Co znowu?


– Mam coś dla ciebie.


Obróciła się z bierną ciekawością i czekała na dalsze wyjaśnienia, milcząc. Chłopak wyciągnął ku niej dłoń, na której leżała mała karteczka.


– Co to? – dociekała. Podeszła bliżej i zmrużyła oczy.


– Wiadomość. Dla ciebie – wyjaśnił znudzonym tonem.


– Od kogo? – zdziwiła się dziewczyna. Wzięła do ręki złożony liścik i już chciała ją przeczytać, ale uznała, że nie wypada.


Gerald milczał przez chwilę, zapewne zastanawiając się, czy może udzielić jej informacji. Odchylił głowę do tyłu.


– Od Lalkarza. Chce, żebyś zaniosła ją Jenny. Dziś w nocy. Koniecznie.


– Co proszę? Z jakiej racji ja? I dlaczego ty mi to dajesz, a nie ten cały Lalkarz Jenny osobiście, co? – oburzała się, podnosząc głos. – Taki jest wstydliwy, że potrzebuje pośredników?


Gerald jej nie słuchał. Wyminął ją szybkim krokiem i stanął przy drzwiach. Rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym podkreślił:


– W nocy.


I już go nie było. Anabeth uderzyła pięściami w uda ze złości. Wybiegła z salonu, mając nadzieję, że uda jej się jeszcze go złapać. Rozejrzała się po korytarzu. Właśnie znikał w załomie korytarza z prawej strony.


– Gerald! – krzyknęła.


Nie zwracał na nią uwagi. Podeszła do miejsca, gdzie powinna znajdować się dalsza część korytarza, ale zastała tam tylko drzwi. Nacisnęła klamkę, ale były zamknięte. Zwyzywała go w myślach. Jak udało mu się tak szybko zwiać? Chciała wrzucić tą durną wiadomość do kominka i byłoby po kłopocie. Zamiast tego gniewnie odwróciła się i poszła do kuchni. Już chciała rzucić na stół karteczkę, którą miała dać Jenny, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W nocy, przypomniała sobie. Jako że była osobą nieco tchórzliwą, uznała, że lepiej zrobić według polecenia, zwłaszcza, że było tak wyraźne. Za nic by się jednak to tego nie przyznała. Zawsze grała twardą.


– Coś nie tak? – zauważyła Jenny. – Wyglądasz na zdenerwowaną.


Anabeth natychmiast się uśmiechnęła uspokajająco.


– Wszystko w porządku. – Ukradkiem schowała kartkę do kieszeni. – Korespondujesz z Lalkarzem? – spytała znienacka.


– Słucham? – Wyglądała na szczerze zdziwioną. – Skądże! – zaprzeczyła gwałtownie, zauważając, że Anabeth przybrała poważną minę. Zmarszczyła brwi. – Skąd takie pytanie?


Brunetka uświadomiła sobie właśnie, że zapomniała powieści z salonu. Niech to szlag.


– Nic, nic. Tak się pytam – odparła obojętnie, machnąwszy ręką. – Zapomniałam książki. Muszę iść – powiedziała jednym tchem i opuściła kuchnię.


Było jej głupio, że oszukała Jenny. Sądziła, że w tym dość krótkim okresie, w jakim się znały, nawiązała się między nimi nić porozumienia i nie chciała tego niszczyć. Miała nadzieję, że może kiedyś zostałyby przyjaciółkami i znalazłyby w sobie oparcie. Czy nie danie, albo właśnie ofiarowanie jej tego listu może to zaprzepaścić? Może jest tam coś takie, że po przeczytaniu tego, Jenny straciłaby do niej zaufanie? Może po prostu to zignorować i wyrzucić go, jakby nigdy nic? Zastanawiała się, czy powinna zobaczyć co jest na tej karteczce. Nie, lepiej nie. Jeśli Jenny uznałaby, że chce jej to pokazać, to sama pokaże. Chyba, że w ogóle go nie dostanie. To jakiś cyrk, pomyślała Anabeth. Czemu po prostu nie da jej tej wiadomości, zanim urośnie do rangi nie wiadomo jakiego problemu? Nie potrafiła sobie jednoznacznie odpowiedzieć. Coś ją powstrzymało. Jakaś nieznana siła. To wszystko przez Geralda, uznała z żalem. Jeszcze nie wiedziała jak bardzo jej przypuszczenia są bliskie prawdy.



5 komentarzy:

  1. Super!
    Pamiętnik fajny i ciekawe o co chodzi z tą całą kartką.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak z innej beczki: nienawidzę czytać na komputerze, więc zwykle blogi kopiuję sobie do notatnika, z notatnika na pendriva, a tego z kolei podłączam do tableta, a tu co widzę? Komunikat o zakazie kopiowania. Zniszczyło to mój zapał do czytania, ale jestem tak ciekawa, co wydarzy się w rozdziałach po prologu, że chyba jednak narażę się na pogorszenie wzroku.
    /Celina

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale fajnie! Lubię takie blogi, szczególnie, że masz talent do pisania, na pewno zajrzę jeszcze kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny :3 Dostajesz ode mnie nominację Liebster Award (szczegóły na http://cena-wolnosci-historia-marionetki.blogspot.com/ )

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej. świetny blog :) zapraszam też do mnie, spójrzcie co znalazłam http://ask.fm/Czekolcia15 mi się podoba.. a co wy o tym myślicie ?

    OdpowiedzUsuń

Przeczytałaś? Skomentuj!