Przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Jak można zauważyć, usunęłam zakładkę o bohaterach, ponieważ uznałam, że jest niepotrzebna, ba, nawet przeszkadza. Kto przeczytał, to trudno, kto nie - mam nadzieję, że odpowiednio przedstawię moje postacie ;)
---------------------------------
Nie
wiem jak zacząć. Nigdy nie byłam dobra w takich rzeczach. Może
powiem po prostu, że... zostałam porwana? Tak, chyba tak. I
zamknięta w czyimś domu... No i mogę umrzeć. Paranoja. Może
jeśli umrę, to ten pamiętnik stanie się dowodem? Tak, w takim
razie warto pisać. Ale nieważne. Zacznę od początku.
Obudziłam
się w cudzym pokoju, odsłuchałam kasetę, w której Lalkarz
(chyba wypada pisać o nim wielką literą) wyjaśnił mi, że mnie
zamknął, bla, bla, bla. Będę musiała narażać życie, et
cetera, et cetera. I tak niedługo stąd ucieknę, albo zadzwonię po
pomoc. Widziałam w holu telefon. Zabiorę ze sobą Jenny, tak, jej
mi bardzo szkoda. Taka młoda, ładna. Mogłaby wieść całkiem
spokojne życie, ale jest stracone już na starcie. Ona nawet nie
pamięta swojego dzieciństwa. A Jim? Ten to pewnie chciałby tu
zostać. Wygląda mi na jakiegoś fanatyka –
w każdym razie nie polubiłam go. Poza tym,
rozwalił mi nos. Co z tego, że potem naprawił? Ech, nie będę się
nad nim rozpisywać, bo tylko się niepotrzebnie zdenerwuję. A
Gerald? Słyszałam jak gra na fortepianie w salonie i, muszę
przyznać, bardzo dobrze mu to wychodziło, skubany. Potem, hm,
odwiedziłam go w jego pokoju i zachowywał się całkiem przyjaźnie,
ale w nim coś też mi nie pasuję. Nie rozumiem tego domu.
Anabeth
skończyła pisać i przez chwilę wpatrywała się w swoje słowa w
milczeniu. Dopiero opisanie swoich wrażeń pozwoliło jej poukładać
sobie co nieco w głowie. Coraz bardziej uświadamiało sobie, że
zagrożenie jest realne, że została zamknięta, że nie może sobie
stąd wyjść. Złapała się za głowę i opadła na poduszkę.
Wtuliła twarz w ciepły puch. Chciała znów zobaczyć mamę,
a nawet ojca. Przypomniało jej się, że zanim jeszcze trafił do
więzienia był bardzo miły i uwielbiała spędzać z nim czas.
Czuła, że poduszka powoli robi się wilgotna od jej łez. Cały żal
i smutek, który powinien pojawić się rano, dopiero teraz
szukał ujścia we łzach. Podniosła się powoli i otarła policzki.
Pociągnęła nosem, każąc sobie się uspokoić. Podeszła do
biurka i wzięła w dłonie baletnicę. Obejrzała ją dokładnie.
Wciąż była równie piękna jak przedtem. Wyszła z pokoju,
aby pokazać ją Jenny. Poczuła, że znów zaczyna zbierać
się jej na płacz. Stanęła jej przed oczami twarz Elizabeth, jej
przyjaciółki z przedszkola. Były nierozłączne przez całe
dzieciństwo, ale potem poszły do innych podstawówek i tak
zakończyła się ta przyjaźń. Pamiętała jak kiedyś poszły
razem na jej działkę, na truskawki, ale nikomu o tym nie mówiły
i wtedy prawie cała ulica ich szukała. Rodzice Bethy już chcieli
dzwonić po policję, kiedy się pojawiły, całe umazane owocami. To
był jeden z niewielu razy kiedy dostała lanie od rodziców,
ale i tak wspominała to wydarzenie z rozczuleniem. Potarła ramiona,
ponieważ nagle zrobiło się jakby chłodniej. Nawet nie zauważyła
kiedy znalazła się przed kuchnią. Weszła do środka, cicho
zamykając drzwi.
– Płakałaś? – zapytała Jenny. –
Masz zaczerwienione oczy –
zauważyła, marszcząc brwi.
Anabeth odwróciła się, aby
uniknąć jej wzroku. Po chwili poczuła, że ją obejmuje.
– Wszystko będzie dobrze. No już,
nie płacz – pocieszała Jenny. Dziewczyna przytuliła się do niej
i pociągnęła nosem.
– Pomóż mi się zabić –
wyszeptała desperacko. – Pomóż mi, Jenny. Błagam.
– Nie mów tak – odpowiedziała
łagodnie. – Poradzimy sobie. Ja tu jestem od... bardzo dawna.
Brunetka otwarła oczy, unosząc wzrok.
Chciała powiedzieć swojej, być może, przyjaciółce, że
nie jest nią i nie wytrzyma tutaj ani chwili dłużej. Nie chciała
jednak ciągnąć tematu. Pokazała Jenny baletnicę z brązu.
Dziewczyna wzięła ją w ręce i obejrzała z każdej strony.
– Chyba miałam kiedyś podobną –
Zamyśliła się. – Ładna, nie?
– Przepiękna – potwierdziła
Anabeth.
Opadła na krzesło i podparła głowę
dłońmi. Obserwowała Jenny, oglądającą figurkę. Ogarnęła ją
nieopisana senność i po chwili zanurzyła się w ramionach
Morfeusza, co przyjęła bardzo radośnie, ponieważ mogła chociaż
na moment oderwać się od rzeczywistości. Stała w swoim pokoju i
wyglądała przez okno. W pewnym momencie ktoś zasłonił jej oczy
od tyłu. Zaśmiała się i odwróciła –
zawsze lubiła takie zgadywanie, kto za nią stoi. Ujrzała
jakiegoś postawnego mężczyznę, którego nie rozpoznawała
Nie zobaczyła jego twarzy, ponieważ zasłaniał ją kaptur.
Natychmiast przestała się uśmiechać. Przełknęła ślinę i
chciała krzyknąć, aby ją zostawił. Próbowała się
wyswobodzić z jego uścisku. Mężczyzna zbliżył dłonie do jej
szyi, po czym palce zacisnęły się na jej krtani. Krzyk uwiązł
jej w gardle i zaczęła się dusić. Obudziła się, oddychając
szybko.
– Wszystko w porządku? – usłyszała
głos Jenny. Anabeth przetarła twarz i niepewnie pokiwała głową.
Dziewczyna przyjrzała się jej uważnie i powiedziała: – Dusiłaś
się. Wyglądałaś na śmiertelnie przerażoną.
– N... nic się nie stało –
wydukała. – Naprawdę – dodała, napotykając zmartwiony wzrok.
Szatynka westchnęła i usiadła obok niej.
– Kto ci się śnił?
– Nie wiem – wyszeptała, usiłując uspokoić oddech. – Chcę o
tym zapomnieć.
– Dobrze, rozumiem... Ale wiesz, że jeżeli chcesz... porozmawiać,
to ja jestem do dyspozycji.
– Wiem, dziękuję. –
Przypomniała sobie o jednej
rzeczy, o którą chciała zapytać Jenny. – Kto
mieszka w pokoju naprzeciwko mnie?
– Ja – uśmiechnęła się. Anabeth
zrobiło się głupio, że tam wchodziła. – A naprzeciwko Geralda
jest pusty pokój – Jenny uprzedziła pytanie, które
miało zaraz paść.
– A Jim i Jack? Gdzie oni śpią?
–
Jim od dawna sypia na kanapie w salonie, a Jack w piwnicy z... –
nie dokończyła, najwyraźniej gryząc się w język.
– Z kim? – dociekała
Anabeth.
– Z Sonią... – dodała,
krzywiąc się lekko. Widać było, że za nią nie przepada.
– Ale nieważne – ucięła. – Mogę cię o coś prosić?
W salonie powinna być następna figurka z kolekcji. Poeta, o ile się
nie mylę. Tylko jest jeden problem, ponieważ raczej nie będziesz
mogła po nią wejść ot, tak, tylko trzeba będzie przejść próbę
– powiedziała cicho. – Jest mi trochę głupio cię
o to prosić, ale zależy mi na tych figurkach, a nie mam kogo innego
prosić.
– Dlaczego nie pójdziesz
sama? – zapytała zaskoczona brunetka. Nie bardzo jej się
uśmiechało ponowne pójście do salonu, w dodatku okaleczając
się.
– Ja nie mogę przechodzić prób...
– odpowiedziała Jenny po krótkim wahaniu.
– Dlaczego? - zdziwiła się Anabeth.
– Nie wiem. Moje dłonie nigdy
się nie kaleczą gdy dotykam klamek, nigdy nie dostałam listy
rzeczy do znalezienia, nigdy nie miałam limitu czasu na przebywanie
w pomieszczeniach. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Przez
to nie mogę też się stąd wydostać, ponieważ nie dostaję
puzzli, a tym samym nie mogę zbierać kluczy. Jestem tutaj cały
czas i pomagam innym w dążeniu do wolności, sama się do niej nie
przybliżając.
Anabeth słuchała z otwartymi ustami.
Zupełnie tego nie rozumiała, ale uwierzyła Jenny.
– Pójdę po tego poetę –
oświadczyła stanowczo, aż sama się sobie dziwiła. Mimowolnie
dotknęła opatrzonej dłoni, wyobrażając sobie ponowną ranę. –
Poczekaj chwilę.
~*~
Ścisnęła w obandażowanej ręce listę
z rzeczami do znalezienia i zamknęła oczy, obawiając się bólu.
Dotknęła delikatnie klamkę, ale nic się nie stało, więc złapała
ją całą dłonią. Cicho jęknęła, ponieważ poczuła, że jej
skóra została rozcięta, a z rany zaczyna sączyć się krew.
Zacisnęła rękę w pięść. Wzięła haust powietrza, jakby
zamierzała nurkować i popchnęła drzwi. Nikogo nie było w
pomieszczeniu. Zerknęła na kartkę i rozejrzała się szybko,
szukając wzrokiem rękawiczek. Leżały niepozornie na fortepianie.
Natychmiast do niego podbiegła i ich dotknęła, sprawiając, że
wyparowały. Upewniła się, że na liście też zniknęły i zabrała
się do szukania wazy, która, jak się okazało, stała oparta
o kanapę. Reszta rzeczy nie sprawiła jej większych problemów,
więc uporała się ze znalezieniem wszystkiego w przyzwoitym czasie.
Nawet przez chwilę zapomniała o ranie. Szybko wyszła z pokoju, aby
odebrać nagrodę. Ze skrzynki na drzwiach wyleciało kilka ciastek i
strzykawek oraz puzzel, a na końcu pojawiła się figurka poety z
brązu. Zjadła jedno ciastko, które podziałało na nią
dziwnie rozgrzewająco. Czyżby były z alkoholem?, wnioskowała.
Zaniosła wszystko do swojego pokoju na górze, a potem wróciła
do kuchni, stawiając na stole figurkę.
– Znalazłaś! – ucieszyła się
Jenny. – Wiesz co? Chyba naprawdę gdzieś je już widziałam...
Anabeth nie chciała zastanawiać się
nad jej słowami. Bez słowa pokazała swoją dłoń.
– Ach,
tak! – przypomniała sobie dziewczyna. – Twoja ręka. Już się
nią zajmuję.
–
Dziękuję – odpowiedziała cicho. Patrzyła jak Jenny bandażuje jej dłoń i
odezwała się. – Gdzie się nauczyłaś opatrywać ludzi?
–
Życie
mnie tego nauczyło – odpowiedziała bez zastanowienia i uniosła
wzrok. – Boli? – zapytała, wiążąc supełek.
–
Co?
– speszyła się brunetka, wyrwana z zamyślenia. – Nie, nie
boli. – Zamilkła na chwilę, aby znów się odezwać,
zmieniając temat. – Co ty tutaj robisz całymi dniami? Nie nudzi
ci się?
–
Czasami
tak. Wtedy idę do Jima, albo Geralda, no, ewentualnie Jack'a i
Sonii. Rozmawiamy. Można tu jeszcze czytać książki, to bardzo
kształcące zajęcie, a biorąc pod uwagę rozmiary tutejszej
biblioteki – zajmujące. – Posłała Anabeth pokrzepiający
uśmiech. – A co? Nudno ci?
Anabeth przeanalizowała jej słowa.
Czytanie niegdyś było jej hobby. Potrafiła całe dnie przesiedzieć
na fotelu, bądź na łóżku, z nosem w książce, nie
schodząc nawet na posiłki. Mimowolnie uśmiechnęła się na te
wspomnienia. Ostatnio miała ogromne zaległości w czytaniu i
wypadałoby je nadrobić, a teraz jest ku temu sposobność.
–
Gdzie
jest biblioteka? – zapytała, wstając.
Jenny unikała jej wzroku.
–
Biblioteka...
Nie mogę ci powiedzieć... – wydukała.
–
Dlaczego?
– zdziwiła się nowa lokatorka. Szybko przypomniała sobie układ
korytarza na parterze i dodała: – Biblioteka jest na górze,
prawda?
–
Właśnie.
Nie możesz tam iść – wyjaśniła Jenny przepraszająco. –
Możesz za to poprosić kogoś żeby ci przyniósł książki,
albo skorzystać z biblioteczki w salonie – zaproponowała.
Anabeth uśmiechnęła się smutno.
Jenny była taka miła, szkoda dziewczyny. Należało jej się jakieś
normalne życie, na wolności, a nie zamknięta w domu jakiegoś
stukniętego gościa, który każe nazywać się Lalkarzem.
Paranoja, stwierdziła i pokręciła głową. Czy ona w ogóle
kiedyś była na zewnątrz? Pewnie tak, tylko tego nie pamięta... To
nawet gorsze, niż gdyby pamiętała jak tam jest. Wtedy miałaby do
czego tęsknić, a tak? Podobnie jest ze zwierzętami w zoo. Te,
które się tam rodzą, nie zastanawiają się jakie było by
ich życie, gdyby nie zostały schwytane. Natomiast te, które
spędziły jakiś czas w naturalnym środowisku są strasznie
pokrzywdzone. Zmarszczyła brwi. Czyżby i ją czekał taki los? Nie
chciała o tym myśleć. Wyobraziła sobie małego lwa, ledwie
narodzonego, który hasa sobie wesoło po łące, a potem
przyjeżdża duży samochód, łapią go w siatkę, pakują do
auta i wywożą. Małe lwiątko przytula pyszczek do krat i patrzy
błagalnie na swych oprawców, ale oni nie zwracają na to
uwagi. Czymże jest takie małe, bezbronne zwierzę w obliczu
bezwzględnego człowieka? Przełknęła ślinę.
– To może ja pójdę do salonu
– powiedziała cicho, przerażona swoimi myślami. – Rozejrzę
się i wezmę jakąś książkę, a potem pójdę czytać do
swojego pokoju, dobrze?
– Idź, poradzę sobie – zapewniła
ją Jenny i odwróciła się do okna, opierając łokcie na
parapecie. – Zazwyczaj jestem sama, bo niewiele osób tutaj
zagląda, aby pogadać. Przyzwyczaiłam się.
~*~
Na regale nie było wiele książek.
Większość z nich miała tytuły raczej naukowe, a takie pozycje
jej nie interesowały. Sekrety udanego życia – poradnik jak być
szczęśliwym, widniało na jednym woluminie. Ciekawe, pomyślała
Anabeth, ale trochę śmieszne, przyznała. Nie ma przecież jednego
przepisu na szczęście. Książka miała niecałe dwieście stron, w
sam raz na jedno popołudnie. A nuż ją zaciekawi? Może znajdzie w
niej jakiś patent na dobre samopoczucie? Po namyśle jednak ją
odłożyła – na czarną godzinę, wytłumaczyła sobie w duchu.
Jeden tytuł przykuł jej szczególną uwagę: Tajemniczy
ogród. Znała tą powieść i nawet próbowała
kiedyś przez nią przebrnąć, ale miała wtedy osiem czy dziewięć
lat i nie spodobała jej się zbytnio. Teraz postanowiła ją
przeczytać; będzie miała zapewne dużo czasu. O ile stąd
wcześniej nie ucieknie, co, trzeba przyznać miała w planach.
Zdjęła książkę z półki i obejrzała okładkę. Na środku
widniała twarz młodej blondynki o śniadej cerze i jasnych oczach o
hipnotyzującym spojrzeniu. Przedzierała się przez chaszcze,
rozgarniając krzaki dłońmi. Wzrok miała jednak utkwiony w
czytelniku. Z boku, na gałęzi siedział drozd i przyglądał się
dziewczynie.
– Nie jest to czasem książka dla
dzieci?
Anabeth aż podskoczyła ze strachu i
gwałtownie się odwróciła, złapawszy się za serce.
– Ładnie to tak podchodzić ludzi z
zaskoczenia? – spytała z wyrzutem stojącego za nią Geralda.
– Nie wiedziałem, że się
przestraszysz – odpowiedział, uśmiechając się nonszalancko.
Oparł się biodrem o jeden z foteli. – Czytasz bajki dla dzieci? –
powtórzył pytanie, wskazując brodą na powieść w jej
rękach.
– Nawet jeśli, to nic ci do tego –
odparła gniewnie. Ruszyła w kierunku drzwi, mijając go.
– Poczekaj – rzucił.
Anabeth się zatrzymała, ale nie
odwróciła.
– Co znowu?
– Mam coś dla ciebie.
Obróciła się z bierną
ciekawością i czekała na dalsze wyjaśnienia, milcząc. Chłopak
wyciągnął ku niej dłoń, na której leżała mała
karteczka.
– Co to? – dociekała. Podeszła
bliżej i zmrużyła oczy.
– Wiadomość. Dla ciebie – wyjaśnił
znudzonym tonem.
– Od kogo? – zdziwiła się
dziewczyna. Wzięła do ręki złożony liścik i już chciała ją
przeczytać, ale uznała, że nie wypada.
Gerald milczał przez chwilę, zapewne
zastanawiając się, czy może udzielić jej informacji. Odchylił
głowę do tyłu.
– Od Lalkarza. Chce, żebyś zaniosła
ją Jenny. Dziś w nocy. Koniecznie.
– Co proszę? Z jakiej racji ja? I
dlaczego ty mi to dajesz, a nie ten cały Lalkarz Jenny osobiście,
co? – oburzała się, podnosząc głos. – Taki jest wstydliwy, że
potrzebuje pośredników?
Gerald jej nie słuchał. Wyminął ją
szybkim krokiem i stanął przy drzwiach. Rzucił jej ostatnie
spojrzenie, po czym podkreślił:
– W nocy.
I już go nie było. Anabeth uderzyła
pięściami w uda ze złości. Wybiegła z salonu, mając nadzieję,
że uda jej się jeszcze go złapać. Rozejrzała się po korytarzu.
Właśnie znikał w załomie korytarza z prawej strony.
– Gerald! – krzyknęła.
Nie zwracał na nią uwagi. Podeszła
do miejsca, gdzie powinna znajdować się dalsza część korytarza,
ale zastała tam tylko drzwi. Nacisnęła klamkę, ale były
zamknięte. Zwyzywała go w myślach. Jak udało mu się tak szybko
zwiać? Chciała wrzucić tą durną wiadomość do kominka i byłoby
po kłopocie. Zamiast tego gniewnie odwróciła się i poszła
do kuchni. Już chciała rzucić na stół karteczkę, którą
miała dać Jenny, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W nocy,
przypomniała sobie. Jako że była osobą nieco tchórzliwą,
uznała, że lepiej zrobić według polecenia, zwłaszcza, że było
tak wyraźne. Za nic by się jednak to tego nie przyznała. Zawsze
grała twardą.
– Coś nie tak? – zauważyła Jenny.
– Wyglądasz na zdenerwowaną.
Anabeth natychmiast się uśmiechnęła
uspokajająco.
– Wszystko w porządku. – Ukradkiem
schowała kartkę do kieszeni. – Korespondujesz z Lalkarzem? –
spytała znienacka.
– Słucham? – Wyglądała na
szczerze zdziwioną. – Skądże! – zaprzeczyła gwałtownie,
zauważając, że Anabeth przybrała poważną minę. Zmarszczyła
brwi. – Skąd takie pytanie?
Brunetka uświadomiła sobie właśnie,
że zapomniała powieści z salonu. Niech to szlag.
– Nic, nic. Tak się pytam – odparła
obojętnie, machnąwszy ręką. – Zapomniałam książki. Muszę
iść – powiedziała jednym tchem i opuściła kuchnię.
Było jej głupio, że oszukała Jenny.
Sądziła, że w tym dość krótkim okresie, w jakim się
znały, nawiązała się między nimi nić porozumienia i nie chciała
tego niszczyć. Miała nadzieję, że może kiedyś zostałyby
przyjaciółkami i znalazłyby w sobie oparcie. Czy nie danie,
albo właśnie ofiarowanie jej tego listu może to zaprzepaścić?
Może jest tam coś takie, że po przeczytaniu tego, Jenny straciłaby
do niej zaufanie? Może po prostu to zignorować i wyrzucić go,
jakby nigdy nic? Zastanawiała się, czy powinna zobaczyć co jest na
tej karteczce. Nie, lepiej nie. Jeśli Jenny uznałaby, że chce jej
to pokazać, to sama pokaże. Chyba, że w ogóle go nie
dostanie. To jakiś cyrk, pomyślała Anabeth. Czemu po prostu nie da
jej tej wiadomości, zanim urośnie do rangi nie wiadomo jakiego
problemu? Nie potrafiła sobie jednoznacznie odpowiedzieć. Coś ją
powstrzymało. Jakaś nieznana siła. To wszystko przez Geralda,
uznała z żalem. Jeszcze nie wiedziała jak bardzo jej
przypuszczenia są bliskie prawdy.